niedziela, 6 marca 2016

Rozdział I

- Rose -
   Leżałam w ciepłej pościeli, wpatrując się w okno. Zaczynało świtać. Słońce powoli wschodziło zza wzgórz znajdujących się niedaleko mojego rodzinnego domu. Westchnęłam ciężko, po czym jak najszybciej przekręciłam się na drugi bok. Nie chciałam zapamiętywać tego widoku. Nie chciałam już tęsknić do czegokolwiek. Wiedziałam, że i tak całe życie spędzę nie tam, gdzie chcę. Spojrzałam na zegar, ale w półmroku nie mogłam niczego dostrzec. Modliłam się, aby do pobudki została choć godzina. Przerażało mnie to, co miało mieć miejsce już tak niedługo.
    Od tygodni pocieszałam się, że ten rejs to tylko jakiś koszmar, który nigdy się nie ziści. Że ten ślub to jakiś żart, a pierścionek ciążący mi na dłoni, to tylko przykrywka. Jednak data mojego końca zbliżała się nieuchronnie, a ja nic nie potrafiłam na to poradzić. Każda inna mogłaby powiedzieć, że jestem głupia. Mam pieniądze, bogatego narzeczonego, ogromny dom, setki sukien i drogiej biżuterii. Za kilka godzin miałam wraz z matką i narzeczonym wsiąść na największy zbudowany statek i odpłynąć nim do tak sławnej Ameryki. Zdawałam sobie sprawę, że to marzenie nie jednej z moich rówieśniczek, lecz w żaden sposób mnie to nie pocieszało. Tak bardzo chciałam żyć po swojemu. Chodzić gdzie chce, ubierać się jak chce, być z kim tylko chce... Śmiać się, kiedy mam na to ochotę, płakać, kiedy mi źle, krzyczeć, kiedy nie daje sobie rady. Ale przecież panience z dobrego domu nie wypada zachowywać się jak dzikus... Trzeba tylko grzecznie pochylić głowę i słuchać, a także przytakiwać i się uśmiechać.
    Otuliłam się ciaśniej puchową pierzyną obleczoną w jedwabną pościel. Wiedziałam, że wyjście z tego łóżka będzie oznaczało początek końca. Nie chciałam tego. Planowałam nawet ucieczkę, ale po namyśle stwierdziłam, że nie mam dokąd. Nie mam gdzie się podziać. Po moim policzku spłynęła łza i kapnęła na poduszkę. Promienie słońca były coraz bardziej widoczne, odbijając się na baldachimie mojego łóżka. Zadrżałam mimo, że w żaden sposób nie mogło być mi zimno. Bałam się spojrzeć na zegar. Zacisnęłam powieki, chcąc skraść, choć godzinę snu. Po kilku minutach męczenia się rezygnowałam. Gdy tylko zaczynałam odpływać, podskakiwałam na łóżku, czując uścisk w żołądku. Wystarczyła tylko jedna myśl o moim przyszłym życiu, aby wywołać taką reakcję. Usiadłam gwałtownie, po czym objęłam się ramionami. Długie, pachnące kwiatami loki spadły mi na ramiona i na twarz. Nawet nie ruszyłam palcem, aby je odgarnąć. Kiwałam się tylko w przód i w tył, czując jak wszystko we mnie woła o pomoc...
- Jack -
    Zadrżałem raz. Potem drugi i trzeci, lecz mim to nie chciałem otwierać oczu. Tak dobrze mi się spało, że nawet nie miałem siły uchylić powieki. Ziewnąłem tylko, po czym wtuliłem twarz w swój płaszcz i szalik, którym ściśle się owinąłem do snu. Chciałem choć trochę się rozgrzać, lecz bez skutku. Do tego moje ciało postanowiło dać mi znać, że ma dość leżenia na sianie i wszystko zaczęło mnie dotkliwie kłuć. Westchnąłem w końcu, po czym usiadłem powoli, jednocześnie przeciągając się i ziewając. Rozejrzałem się nieprzytomnie dookoła, po czym odgarnąłem włosy z czoła, przy okazji wyjmując z nich kilka ździebeł suchej trawy. Przetarłem twarzy, starając się rozbudzić. Mój wzrok padł na okno, znajdujące się na przeciwnej ścianie, a na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Słońce właśnie wstawało, a ja po pierwszych jego promieniach widziałem, że będzie bardzo ciepły dzień. Automatycznie wygrzebałem się ze słomy i w kilku susach dopadłem, popękanej w kilku miejscach szyby. Ptaki powoli zaczynały śpiewać, a ja poczułem, jak w moje ciało wstępuje energia. Nawet ta opuszczona stodoła wydawała się być najlepszym miejscem na świecie, kiedy promienie słońca powoli zaczynały ozdabiać jej ściany.
    Obejrzałem się za siebie, wzrokiem szukając mojego przyjaciela. Chwilę mi to zajęło, ale kiedy w końcu go dostrzegłem bez wahania podszedłem i szturchnąłem chłopaka w ramię.
- Wstawaj, Fabri! Zobacz, jaki piękny dziś dzień! Szkoda czasu na spanie! - wykrzyczałem mu do ucha, przykucając.
    Fabrizio podskoczył po tej drastycznej pobudce, po czym naciągnął czapkę jeszcze bardziej na nos i wymamrotał w swoim ojczystym języku:
- Uno minuto, Jack, uno.
   Westchnąłem, ale dałem sobie spokój. Od dawna wiedziałem, że jego nie da się tak łatwo obudzić. Zostawiłem śpiocha w tym sianie, wiedząc, że jeszcze chwilę i jego też wszystko zacznie swędzieć i nieprzyjemnie kłuć. Odryglowałem stare, drewniane drzwi, po czym wyszedłem na dwór. Z uśmiechem na twarzy pociągnąłem nosem, czując zapach świeżej trawy. Wczoraj nieźle padało, więc po cichu liczyłem na słoneczny dzień. Moje pragnienia spełniły się, promienie były coraz dłuższe i cieplejsze. Wystawiłem twarz do słońca, przymykając powieki. Nie miałem zegarka, ale przypuszczałem, że już pewnie po szóstej. Tak pięknie rozpoczęty kwietniowy dzień musi mieć jakiś wspaniały finał, przemknęło mi przez myśl. Przeciągnąłem się, nucąc melodię jednego z ptaków. Życie było wspaniałe. Od zawsze to wiedziałem, ale dni takie jak te, utwierdzały mnie tylko w moim przekonaniu, że każdy dzień jest potrzebny. Każdy jest inny i niepowtarzalny. Więc każdy trzeba przeżyć tak, jakby był ostatnim.
- Rose -
  Starałam nieruchomo, wpatrując się w ścianę bez żadnego wyrazu. Służąca właśnie kończyła wiązać gorset, a druga już niosła piękne spinki do upięcia moich włosów pod fioletowym, wspaniałym kapeluszem. Przeniosłam wzrok na lustro. Zobaczyłam w nim szczupłą dziewczynę o nieruchomym spojrzeniu niebieskich oczu i ustach w kształcie serca. Momentalnie spuściłam wzrok, widząc za sobą Trudy, trzymającą biały komplet, który miałam dziś na siebie włożyć. Stałam i po prostu dawałam się ubierać, czesać i upiększać, jak kilkuletnia dziewczynka. Było mi wszystko jedno.
- Witaj, kochanie! - Usłyszałam od progu szczebiot mojej matki. Nawet się nie odwróciłam, choć wiedziałam, że to naganne nieokazanie szacunku starszej osobie. Popadłam w dziwne otępienie. Nie potrafiłam ruszyć nawet małym palcem. - Jak się dzisiaj czuje moja kochana córeczka?  
   Widziałam, że celowo nie zwróciła uwagi na moją ignorancję. Z resztą może zbytnio się cieszyła z tego, że już za kilka dni zostanie teściowego jednego z najbogatszych magnatów w Nowym Jorku. Próbowałam się uśmiechnąć, ale kąciki ust nie chciały mnie słuchać.
- Wyśmienicie - wymamrotałam tylko, przenosząc wzrok na matkę. Była już w pełni gotowa do drogi.
- Pospiesz się, kotku. Caledon już jest, za półgodziny musimy wychodzić. - mruknęła, stając za mną i całując mnie w skroń. - Wyglądasz prześlicznie!
    Nawet nie zauważyłam, kiedy Trudy ubrała mnie do końca i teraz delikatnie, nakierowywała mnie w stronę toaletki, abym usiadła na krześle. Zapewne chciała porządnie podpiąć mi włosy, tak, aby z pod kapelusza nie wystawał ani jeden kosmyk. Automatycznie przycupnęłam na brzegu mebla i powoli przestawiałam się na tryb fałszywej mnie. Już za kilka minut będę musiała udawać, że spotkało mnie największe szczęście. Jednocześnie wszystko we mnie wręcz pulsowało w niemym proteście.
- Jack -
  Kroczyłem z uśmiechem polną drogą w kierunku centrum miasta. Za kilka minut mieliśmy się znaleźć w miejscu, skąd dziesiątego kwietnia tysiąc dziewięćset dwunastego roku, w samo południe, miał wypłynąć RMS Titanic, największy ze wszystkich statków na ziemi. Słońce przygrzewało tak mocno, że zdjąłem płaszcz i przewiesiłem go przez ramię. Fabrizio wlókł się za mną, cały czas pojękując, że się nie wyspał i nie ma siły iść. Wczoraj faktycznie przeszliśmy ponad piętnaście kilometrów, ale ja nie zamierzałam odpoczywać. Od siedzenia w miejscu byłem po prostu chory.
- Pospiesz się, Fabrizio! - zawołałem, oglądając się na bruneta. - Musimy to zobaczyć!
- Jesteś pazzo*, Jack. To tylko statek! - jęknął chłopak, wyrównując się ze mną.
- No wiesz! - prychnąłem ze śmiechem. - Tylko statek?! Ja muszę mieć co opowiadać swoim wnukom, pospiesz się!
    Fabrizio mamrotał coś jeszcze, ale ja już go nie słuchałem. Już od pierwszych kroków, kiedy weszliśmy do miasta, dało się słyszeć wszechobecny gwar. Aż podskoczyłem z radości i jeszcze bardziej przyspieszyłem. Nie mogłem się doczekać, aby w końcu zobaczyć ten statek. W gazetach pisali o nim różności, w szczególności same pozytywy. Już od połowy drogi do portu, musieliśmy przeciskać się przez tłumy, ale mimo to nie poddawałem się, nie zwracając uwagi na utyskiwania przyjaciela.
    Kiedy w końcu stanęliśmy, tak, że mogliśmy zobaczyć Titanica, zaparło mi dech w piersiach. Był taki ogromny, że wcześniej nawet nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Ludzie już powoli ładowali na niego swoje bagaże, w szczególności widziałem bogaczy i magnaterię. Westchnąłem z zachwytu, przyglądając się kominom i idealnej warstwie farby, pokrywającej machinę. Zerknąłem na Fabrizia, który też zaniemówił z wrażenia i tylko wpatrywał się w statek. Zachichotałem.
- A nie mówiłem, że czegoś takiego nie można przegapić? - mruknąłem, biorąc się pod boki. - To musi być niesamowite. Tak płynąć przez otwarty ocean. Oświetlanym przez słońce...
- I naznaczonym przez mewy - zażartował Fabrizio, wchodząc mi w słowo.
     Wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem, by po chwili powiedzieć:
- Też można. Byle tylko płynąć przed  siebie.
- Ile zostało do odpłynięcia? - zapytał brunet, rozglądając się dookoła. - Takie tu tłumy!
- Sądzę, że te tłumy były tu już wczoraj. - Uśmiechnąłem się. - Tak na oko pewnie jeszcze z godzinka. A co?
- To jeszcze mamy czas, żeby iść się napić i coś zjeść. Mam jeszcze jakieś drobne. Idziemy, bo umrę! - zakomenderował, po czym ruszył w kierunku jakiegoś baru.
    Podążyłem za nim, lecz, co chwila oglądałem się za siebie.
- Rose -
    Samochód powoli przedzierał się przez wszechobecne tłumy. Bałam się spojrzeć przez okno, ale co chwila słyszałam jakieś niepochlebne komentarze kierowcy pod adresem zebranych pasażerów, ich rodzin i przypadkowych gapiów. Siedziałam na siedzeniu obok matki, która o mało nie wyszła z siebie, by cokolwiek dostrzec. Westchnęłam, po czym spuściłam wzrok na moje dłonie obleczone w białe skórkowe rękawiczki. Powoli się uspokajałam i godziłam z własnym losem. A właściwie to próbowałam sobie to wmówić, byle tylko zachować spokój.
    Za chwilę miałam wysiąść i dostrzec ten ogromny Titanic, o którym w swoim domu słyszałam już od miesięcy. Nie cieszyła mnie ta podróż. Gdyby miała miejsce w innych okolicznościach, byłabym przeszczęśliwa. Zawsze tak bardzo chciałam zwiedzać świat. Wiedziałam jednak, że Titanic to bilet w jedną stronę ku nieszczęściu...
    Tak bardzo się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam, kiedy samochód stanął. Uniosłam gwałtownie głowę, widząc, że moja matka już wysiada i od początku wznosi okrzyki zachwytu. Przełknęłam ślinę, po czym westchnęłam. Drzwi po mojej stronie się otworzyły. Wypuściłam powietrze, po czym przybrałam obojętny wyraz twarzy. Wysiadłam, by mimowolnie spojrzeć na ogromną maszynę, czekającą na swój pierwszy raz. Zaniemówiłam. Nie z zachwytu czy z radości. Z żalu i rozpaczy. Titanic miał być dla mnie statkiem niewolników, który miał mnie wywieść daleko za ocean. Daleko od mojego domu. Daleko od mojego ja.
________________________________________________
*pazzo - wariat
Witam serdecznie! <3
W końcu mi się udało, jeju, nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę! :D Mam nadzieję, że rozdział przypadnie Wam do gustu i się nie zanudzicie, bo to na razie tylko wstęp. Następny rozdział planuję dodać na początku kwietnia, wierzę, że mi się to uda. <3
Czekam na Wasze opinie i gorąco pozdrawiam! :*